Admirał czytał w skupieniu raport wywiadu. Czytał go powtórnie, niejako z nudów, bo już za pierwszym razem dotarło do niego znaczenie zawartych informacji, ale chwilowo nie mógł się ruszyć. I nie chodziło o to, że złe wiadomości go sparaliżowały. Westchnął i oddarł starannie odmierzone trzy listki papieru toaletowego z wizerunkiem Sułtana Kosmitów. Wychodząc z łazienki umył ręce, bo wiedział jak ważna jest higiena w czasach, gdy Kosmici Sprzymierzeni mogli swobodnie zamawiać fekalia w barach szybkiej obsługi.
Usiadł za biurkiem, przez chwilę jeszcze zastanawiał się kogo wezwać, ale wybór był raczej niewielki. Misji podołać mogło tylko dwóch ludzi, co prawda rywalizujących ze sobą o miano najlepszego żołnierza Gwiezdnej Floty, ale Admirał mógł zaangażować w nią tylko jednego. "Tak krawiec budżet kraje, jak mu staje" - pomyślał sentencjonalnie. Westchnął i włączył interkom.
- Torpeda. Jesteś tam? - zapytał opanowanym głosem. Rzadko się denerwował.
- Jestem Admirale. - zaskrzeczało w głośniku służbiście - W kiblu jestem - dodał głos niepewnie.
Admirał westchnął ciężko. Wczorajszego wieczora, w nowootwartej meksykańskiej restauracji "Metys Mateo" założonej przez sprzymierzonego Kurvinoxa, odbyła się inauguracyjna kolacja - tylko dla oficerów Floty i tylko na specjalne zaproszenia. Jednakże burrito, które im zaserwowano sprawiło, że większość zaproszonych nie mogła dziś wyjść ze sracza na dłużej niż pięć minut. Admirał poczuł, że jemu też się czas kończy.
- Zakładam, że nie ma z tobą Bomby? Każ mu się u mnie zameldować jeśli go zobaczysz. - dodał szybko i rozłączył się.
Chciał jeszcze wydać podobne polecenie swojemu adiutantowi, ale miał wybór - interkom, albo nowe spodnie. Wykonał więc taktyczny odwrót i tylko przez chwilę jeszcze w gabinecie tłukło się echo zatrzaskiwanych drzwi od łazienki.
***
Kapitan Gwiezdej Floty Tytus Bomba siedział. Bynajmniej nie w klozecie, ani nie w więzieniu, siedział w fotelu i czyścił karabin. Był chyba jedynym, który nie zjadł wczoraj burrito. Zamówił trzy hot-dogi, które Kurvinox Mateo musiał przynieść z budki obok restauracji; nie śmiał odmówić niczego Gwiezdnej Flocie, a przynajmniej nie podczas otwarcia knajpy. Bomba stwierdził, że "burrito jest dla pedałów" i stanowczo odmówił tego dania. Oczywiście odmówił głośno, ale widząc, że przed Admirałem stoi już parujący naleśnik, uzasadnienie decyzji wyburczał tylko pod nosem.
Teraz czyścił w skupieniu broń i z uśmiechem myślał o całej kadrze, siedzącej w kiblach.
- Ech, pedały, przypomnicie sobie do czego służy dupa. - powiedział wkładając magazynek i przeładowując karabin. Wstał, przeciągnął się i włączył dzwonek interkomu, który wcześniej ściszył. Pewne rzeczy lubił robić w spokoju. Urządzenie od razu zaczęło brzęczeć jak wściekły Skurwiwij.
- Bomba - zachrypiał Admirał - Bomba zgłoś się u mnie za 5 minut. Albo nie, czekaj. Za piętnaście. - i rozłączył się.
Kapitan nawet nie zdążył wydusić z siebie porządnego "Taa jest!". Wzruszył ramionami i poszedł się ogolić, żeby za kwadrans być gotowym.
***
Tymczasem na peryferiach galaktyki Kurvix, na planecie C.I.P.4 krążącej wokół olbrzymiej, czerwonej gwiazdy, której Flota nadała nazwę Padół, w kolejce do pokoju numer 16, w Planetarnym Urzędzie Skarbowym, stał Kurvinox o zupełnie niekurvinockim nazwisku Bartek Well. Wezwano go celem złożenia zeznania w sprawie nieudokumentowanych przychodów oraz wyjaśnienia pochodzenia środków na zakup rakiety transgalaktycznej klasy ROW-R.
Bartek siedział na niewygodnym krześle, ogon mu się jakoś tak beznadziejnie podwinął, a siedzisko kłuło w dupę. W poczekalni siedziało jeszcze kilku innych Kurvinoxów, każdy wezwany w podobnej sprawie, nerwowo spoglądający na siebie wzajemnie. Jeden, w kolorze zgniłej zieleni, o sumiastych wąsach, obgryzał pazur u prawej łapy. Ogólnie przeważali kosmici w kolorach niebieskim, fioletowym, sporo było zielonych, kilku żółtych. Bartek zagryzłby wargi ze złości, gdyby je miał. On sam był szaro-czarny, jak węgiel, który ojciec przez tyle lat kopał w sztolniach, na północy planety. Szaro-czarny! Wiecie, jak ciężko jest w szkole małemu chłopcu, który tak się wyróżnia? Bić nauczył się już w wieku ośmiu lat! Nauczyciele go nie lubili, jedynie pani od matematyki czasem dała mu dyskretnie bułkę, albo buteleczkę z chrzanem. Rany, jaka ona była piękna...była Dodupyzaurem, o dużych oczach i pełnych piersiach, albo odwrotnie, jak to bywa u Dodupyzaurów. Gdyby nie ona, chyba nie przebrnąłby szkoły, pomogła mu wielokrotnie. Na ten przykład, kiedy chciał zdawać na studia, wybiła mu to z głowy:
- Po co ci to mój chłopcze? - pytała, czule go głaszcząc po długiej czaszce - Najpierw będziesz żebrakiem na studiach, będziesz głodował i uczył się zupełnie nieprzydatnych rzeczy. Przez pięć długich lat obiad zobaczysz tylko na zdjęciach w Internecie, i zapomnisz co to cukier do herbaty.
Mówiąc to Judyta podawała mu kandyzowane owoce, albo karmelowe przysmaki z Truchana IV albo, co lubił najbardziej, koreczki z gówna, z ćwikłą.
- A nawet jeśli cudem te studia skończysz, - mówiła dalej - zostaniesz bezrobotnym pariasem. Weź się do uczciwej pracy, wybij sobie te głupoty z głowy.
Ech, Judyta... dobrze mu doradziła. Został cinkciarzem, handlował walutą: dolary, ruble, drachmy, wzbogacił się.
Co do Judyty, to słyszał, że tuż po tym jak skończył szkołę, rzuciła pracę. Znalazła mężczyznę swojego życia, wyprowadziła się na inna planetę, bodajże na Zesrałsięnamen, gdzieś w sektorze Wpacierzu. Zamieszkali podobno na nowym osiedlu mieszkaniowym, któremu rada planety nadała nazwę Przymierze Robotnicze. Cóż, ułożyła sobie życie.
A Bartek teraz siedzi w skarbówce jak ostatnia oferma i czeka na wezwanie. Całe życie człowiek się wysila, a tu kurwa ciągle kłody i kłody. Ostatnio, gdy był w urzędzie pięć lat temu odebrać dowód osobisty, to mu urzędniczyna w rubryce "kolor" wpisała "antracytowy". Antracytowy, kurwa! Jego stary kopał antracyt przez trzydzieści lat! O nie, Bartek inaczej urządzi swoje życie.
Na panelu informacyjnym wyświetlił się symbol kutacza z numerem 12 - numerek Bartka.
Wszedł do pokoju, przywitał się i usiadł na krzesełku równie niewygodnym jak to na korytarzu. Przy biurku siedziała stara, różowa Kurwinoxica, o blond włosach i czerwonych jak wiśnie ustach. Połowę pyska zakrywały wielkie okulary w rogowej oprawie.
- Nazwisko? - zapytała skrzekliwie.
- Moje? - spytał nerwowo Bartek
- Bardzo śmieszne - skrzywiła się urzędniczka - Swoje przecież znam.
- Barek Well - powiedział Bartek.
- Pełne nazwisko - zaskrzeczała z przyganą Kurinoxica.
- Bartek Cezary Well.
Oczy urzędniczki spojrzały uważnie znad okularów.
- Chcesz mi synu powiedzieć, że w skrócie zapisujesz nazwisko jako Bartek C. Well ? - cmoknęła i pokręciła głową.
- No nic to - podała mu nad stołem stos papierów - Wypełnij to, a potem zadam ci kilka pytań. Panie C.Well - zarechotała na głos.
Bartek zacisnął usta i dwa z trzech odbytów. "Kiedyś wam wszystkim pokażę" - pomyślał ze złością.
***
Admirał Gwiezdnej Floty patrzył uważnie na kapitana Tytusa Bombę. Regulaminowo ubrany, w pozycji na baczność, buty na połysk, hełm na pół twarzy przysłaniający niebieskie oczy. "Moja maszyna do zabijania" rozmarzył się Admirał przez chwilę, ale natychmiast burczenie w brzuchu przypomniało mu, że czas na rozmowę z podwładnym jest ograniczony.
- Kurwa, Bomba - zaczął niespokojnie - Szukamy cię już od godziny. Nazwałbym to niesubordynacją, gdybym tylko miał czas pierdolić się w ten wojskowy żargon.
Bomba otwierał już usta, aby się usprawiedliwić, ale Admirał mu przerwał.
- Milcz! - powiedział, celując palcem wskazującym w sufit - Nie chce mi się słuchać twoich zasranych tłumaczeń. Masz misję do wykonania. Chciałem ją dać Torpedzie, ale... - zakończył zdanie mamrocząc coś pod nosema, a Tytusowi wydało się, że dobiegły go słowa "kurwa" i "burrito".
- Tak czy srak, polecisz ty. Zabieraj tę swoją żałosną załogę i pakujcie dupy do rakiety. - Zamilkł, ale jeszcze nie opuścił ręki, zastanawiał się przez chwilę czy zdąży powiedzieć coś więcej, zanim nabrzmiewająca sytuacja popędzi do łazienki
- Admirale, czy mogę zadać pytanie? - Bomba skorzystał z chwili ciszy.
- Właśnie to zrobiłeś durniu i odpowiedź brzmi "nie" - odwinął się Admirał - Z raportem zapoznasz się na pokładzie.
- Taa jest! - szczeknął regulaminowo kapitan, zasalutował i wypadł z gabinetu.
- Bomba! - ryknął Admirał wściekle do zamkniętych drzwi.
Drzwi otworzyły się i kapitan stanął przed nim znowu, salutując do hełmu.
- Zapomniałeś zabrać raport - Admirał pokazał teczkę leżącą na biurku. - A chociaż jestem niewierzący, modlę się, żebyś potrafił czytać.
Bomba bez słowa zabrał dokumenty, zasalutował, strzelił obcasami i wyszedł.
Admirał pokręcił głową z dezaprobatą, w brzuchu coś zabulgotało, chciał wstać i iść do kibla, ale nie zdążył.
***
Wezwani przez adiutanta Admirała Sebek i Janusz czekali już na lądowisku. Idąc w ich stronę, Bomba obserwował jak technicy podstawiają na płytę Orzeła 1, wcześniej rakietę jego ojca, teraz jego własną. Budzącą zrozumiały postrach wśród zawszonych kosmitów. Mieszkańcy pasa przygranicznego galaktyki mawiali, że kiedy leci nisko nad planetą, jej silniki zagłuszają od razu odgłosy srających ze strachu mieszkańców.
- Co jest kapitanie? - odezwał się Sebek, odważniejszy z żołnierzy. Odważniejszy tylko w gębie oczywiście, która często mu się nie zamykała, bo na zmianę albo coś żarł, albo gadał.
- Gówno. - odpowiedział rubasznie Bomba Był w dobrym humorze, bo udało mu się zirytować Admirała, a nieczęsto to się udawało komukolwiek we Flocie. Admirał znany był ze swojego opanowania.
- Zróbcie przegląd ekwipunku, amunicji weźcie na zapas, dołóżcie więcej granatów, żebym nie musiał glanować kosmitów buciorami, ledwo je doczyściłem po ostatniej pacyfikacji. - burknął Bomba.
- Chce Pan pilotować kapitanie? - zapytał Janusz. Był niższy od Sebka, małomówny, ale z moździerza potrafił przypierdolić jak mało kto.
- Nie. - Tytus pokręcił głową - ty siedzisz za sterami, ja muszę zapoznać się z dokumentacją misji.
Zajęli miejsca w rakiecie, zgodę na start dostali od razu - wiadomo - misje Bomby były zwykle oznaczone najwyższym priorytetem.
Kapitan otworzył teczkę i zobaczył gruby plik papierów spłodzonych przez żołnierskich biurokratów w namiętnych uściskach analiz, przesłuchań i donosów. Bomba nie znosił tych próżniaków, prawie-żołnierzy, którzy zamiast z iść karabinem w bój ku chwale Ludzkości i Gwiezdnej Floty, siedzieli na dupach w sztabie, tracąc czas na bezproduktywną walkę o stołki. Na własny użytek kapitan nazwał ich "quasisoldier". Bo wbrew obiegowej opinii Bomba znał angielski. Uczył się go w szkole. A kląć umiał w tym języku tak szpetnie, że sam Shakespeare, gdyby tylko mógł to usłyszeć, zmieniłby z wrażenia tytuł swojego największego dzieła na "Romeo i Julian".
Bomba zajrzał na koniec raportu, gdzie przyklejona taśmą samoprzylepną tkwiła dyskietka 5 i 1/4 cala. Streszczenie.
Włożył dyskietkę do komputera pokładowego, głowica czytnika postukała chwilę i coś zaszumiało z głośnika.
- Mieeeeeejscceeee:! - rozdał się komputer - Planeta K-K-O na granicy Galaktyki Kurvix i Kujwdubie!
- Misjaaa:! - jęczał dalej - przejąć ładunek!
Sebek i Janusz spojrzeli na siebie. Ładunek? Czy my jesteśmy jakimś transportowcem?
- Aleś ty, kurwa, lakoniczny. - Bomba prychnął zdegustowany - Rozwiń temat misji - polecił.
***
Przesłuchanie w Urzędzie Skarbowym trwało ponad trzy i pół godziny i Bartek ledwo wyszedł o własnych siłach. Urzędniczka była nieprzyjemna, złośliwa, czepliwa, a nade wszystko uwzięła się, aby udowodnić mu oszustwa podatkowe, zaczepiając o przestępstwa gospodarcze. Na korytarzu unosił się fetor strachu - to inne, czekające w kolejce Kurvinoxy srały pod siebie z przerażenia.
Bartek wrócił do domu i zmęczony padł na fotel.
- Jestem zruinowany - zaszlochał. Mandat skarbowy, który otrzymał, opiewał na pięćdziesiąt tysięcy euro, a termin zapłaty nie zostawiał żadnych złudzeń: dwa tygodnie. Urzędniczka, grzebiąc nierychliwie w stosie niezapłaconych mandatów, łaskawie poinformowała go, że przy wpłacie w pierwszym tygodniu przysługuje mu trzyprocentowy upust.
- Jestem żebrakiem! - krzyknął znowu.
Policja na planecie C.I.P.4 nie była demonem szybkości jeśli chodzi o łapanie przestępców. Poza tym wszystkie Kurvinoxy brały w łapę, a policja nie zaniżała statystyk w tej materii i nie raz Bartek wykupywał się z tarapatów smarując pazur jakiemuś tłustemu od pączków funkcjonariuszowi.
Ale Policja Skarbowa? O nie, nie, to był koszmar każdego uczciwego biznesmena, a za takiego przecież uważał się Bartek. Wiedział, że jeśli nie zapłaci w terminie, pewnego ranka drzwi wyłamie brygada egzekucyjna. Będzie aresztowanie (zabrać go!), szybki proces (winny!), kastracja (żebyś się chuju nie rozmnażał) i zesłanie, w najlepszym przypadku do kopalni antracytu. Tfu! A rakietę i dom zlicytują.
- Dom, mój piękny dom - zawył rozpaczliwie, użalając się nad sobą.
W takiej sytuacji zastał go Domino - najlepszy przyjaciel, który wpadł w odwiedziny z sześciopakiem piwa "Sikun".
- Rany, Bartek, co się stało? - zapytał zaskoczony. Bartek był zwykle uosobieniem wesołości i często nieuzasadnionego optymizmu, pomimo trudnego dzieciństwa. Raz nawet dla żartu namalował sobie pomarańczowy pasek na czaszce, wzbudzając radość kolegów i niezaplanowane zainteresowanie płci przeciwnej.
- Jestem zniszczony! Wszystko straciłem! - rozdarł się zapytany i dał piękny koncert przekleństw, których głównym adresatem były urzędy, urzędnicy, politycy, no złodzieje po prostu.
Od słowa do słowa, po kawałku, Domino dowiedział się wszystkiego. Pogładził się po modnie przystrzyżonej, kutaczopodobnej brodzie, a ciemnofioletowy pysk zasępił się.
- Coś wymyślimy - mówił, podając koledze piwo - Nie martw się. Uciekać na inną planetę nie możesz, masz niby tę swoją nową rakietę, ale nikogo tam nie znasz, będziesz zaczynał od zera. A jeszcze puszczą twoim śladem list gończy i będziesz uciekinierem do końca życia. Nie, to musi być coś innego. - zamilkł na chwilę. Nagle przyszedł mu do głowy pewien pomysł:
- Czekaj, czekaj, znasz Mariusza? Poznał nas z nim twój kolega z klasy, no ten co to potem zniknął tajemniczo. Jak on miał? Głuś. Michał Głuś.
Domino przerwał na chwilę, łyknął piwa i mówił dalej, zapalając się coraz bardziej:
- No więc ten Mariusz ma niezłe koneksje, robi różne takie przekręty, handelek, zakłady, dostawy jakieś na nielegalu. Wiem, że szukał frajera na jakiś transport do innego układu, dobrze płaci, bo to jakieś duże zlecenie, gdzieś dwa dni lotu rakietą stąd. Mogę go popytać, ty masz rakietę, jesteś w potrzebie...
- ... i jestem frajerem - wpadł mu w słowo Bartek - Wszystko się zgadza. Cholera nie mam wyjścia, zapytajmy. Mam chyba do niego telefon.
***
Na pokładzie Orzeła 1, komputer beznamiętnym głosem recytował w przystępnej formie cel misji.
- Departament Wywiadu Gwiezdnej Floty od wielu miesięcy zbierał dane dotyczące handlu pomiędzy zasiedlającymi galaktykę Kurvix Kurwinoxami, a C'Qrwozaurami czyli mieszkańcami galaktyki Kujwdubie.
Dane operacyjne po analizach przyniosły zaskakujące rezultaty.
Otóż Kurwinoxy dostarczają C'Qrwozaurom wydobywane na opanowanych przez nich planetach minerały. Nie wiemy dokładnie jakie to związki, ustalono jedynie, że służą C'Qrwozaurom do produkcji dzid laserowych. C'Qrwozaury dostarczają w zamian nadwyżkę torfu ze swoich kopalni.
Waszym zadaniem jest przechwycenie najbliższego transportu, który będzie miał miejsce za dwa dni na wspomnianej wcześniej planecie K-K-O oraz identyfikacja minerału dostarczanego C'Qrwozaurom. To zadania podstawowe. Flota chce ograniczyć zapędy zbrojeniowe kosmitów z Kujwdubie.
Jednak C'Qrwozaury jako mieszkańcy innej galaktyki, nie zagrażają tak bardzo ludziom jak Kurwinoxy. Waszym głównym zadaniem jest zdobycie informacji do czego Kurwinoxom potrzebny jest torf, przypuszczamy, że budują jakiś rodzaj potężnej broni.
Z głośnika znowu rozległ się trzask i na koniec komputer dorzucił:
- Skończyłem.
Kapitan Bomba skrzywił się, jakby założył gacie tył na przód.
- Kurwa, co oni sobie myślą - zaczął - w sam raz zadanie dla Torpedała i jego tresowanej jaszczurki. Co za tępe...
- Kapitanie! - przerwał mu Sebek - za trzy sekundy wchodzimy w nadświetlną. Wyjście z hiperprzestrzeni za dwa dni, współrzędne: orbita planety K-K-O.
Bomba zmełł w ustach resztę przekleństw.
Rakietą szarpnęło, silniki zawyły, włączyły się generatory nadprzestrzenne i statek wystrzelił w kosmos, jak Zdupydomordyzaur, który z dupy chce wystrzelić do mordy.
***
Bartek, Domino i Mariusz siedzieli w knajpce o wdzięcznej nazwie "Pod Chciwym Kieślunkiem". Mariusz, był sympatycznym, niskim Kurvinoxem, o niebieskim umaszczeniu. Wyraził współczucie z powodu tragedii Bartka, przyznał, że szuka transportera i że Bartek ze swoją rakietą w gruncie rzeczy spadają mu z nieba.
- Kontrakt jest niejako rządowy - mówił Mariusz swobodnie rozparty na krzesełku - dobrze płatny. Tak więc i ja mogę ci całkiem nieźle zapłacić. Wiem, że twoja rakieta to model z ładownią klasy G, możesz zabrać tyle towaru, że wszystko poleci na raz. Ci, którzy się do mnie zgłaszali, sami lub z polecenia, dysponowali małymi łupinami, musieliby latać dwa albo i trzy razy, żeby zrealizować kontrakt. Zapłacę ci 30 patyków, ani grama więcej.
Negocjacje nie trwały długo, Bartek nie miał specjalnie pozycji przetargowej. Oszacował w myślach swój dobytek, wyliczył, że jeśli wykona kontrakt, a po powrocie opchnie (świeżo kupioną) rakietę, to może zamknie się w tygodniu, żeby zapłacić karę.
- I dostanę rabat - pomyślał mściwie.
Przyklepali umowę, Bartek przekazał kluczyki do rakiety gońcowi Mariusza, który miał zająć się załadunkiem. Sam zaś załadunek miał potrwać do wieczora dnia następnego, wobec czego trzej panowie, nieskrępowani brakiem czasu, tęgo sobie popili. Właściciel, który faktycznie był Kieślunkiem, przedstawicielem dość rzadko spotykanej rasy, dolewał im wódki od serca. I to nie jakiejś tam sztucznie nawożonej, ale porządnej skurwolańskiej siedmioprocentówki z prawdziwego gówna.
Nic też dziwnego, że kiedy Bartek obudził się w południe dnia następnego, niewiele pamiętał z nocnych wojaży po mieście. Miał tylko niejasne wspomnienie sikania na ulicy i wspinania się na jakiś pomnik. Za diabła nie przypominał sobie w jaki sposób poznał tę apetyczną Kurvinoxiczkę, która leżała na łóżku. Ani jej równie smakowitą siostrzyczkę, która leżała zwinięta w kłębek na podłodze.
Zagapił się na nie, z szeroko otwartymi oczami, a zdziwione Kurwinoxy potrafią otworzyć oczy naprawdę szeroko. Może nie tak szeroko jak Dodupyzaury, ale jednak. "Matko przenajświętsza" - pomyślał - "I ja z nimi tak całą noc, i nic nie pamiętam? Toż to grzech śmiertelny!"
Usłyszał odgłos spuszczanej w łazience wody, drzwi się otworzyły i stanął w nich Domino.
- Ooo stary, wstałeś już, super! - zagadał. Wilgotny pysk i lśniące pazury wskazywały, że przed chwilą wziął prysznic - Padłeś wczoraj jak trup. Dobrze, że te dwie miłe łasiczki zechciały mi wczoraj w nocy towarzyszyć. - uśmiechnął się czule do obu smacznie śpiących dziewcząt.
- Eeee - wyjąkał Bartek głupio.
Wziął szybki prysznic, spakował się, zebrał dokumenty, dowód rejestracyjny, a po krótkim namyśle dorzucił paszport.
Zamówili dwie duże hawajskie z GalakPizzy, po zjedzeniu których Bartek nareszcie poczuł się lepiej.
O 18:00 wezwał taksówkę i poleciał na kosmodrom za miasto, gdzie zaparkowana była rakieta o bajkowej nazwie "Królewna Śnieżka".
Załadunek został już zakończony, przed rakietą stało siedmiu Kurvinoxów-robotników i Bartek pomyślał, nie bez racji, że ta liczba pasuje do rakiety jak ulał.
Zapakowali się na statek, jeden po drugim człapiąc po wysokim trapie. Robotnicy śmiejąc się i żartując powędrowali na poziom mieszkalny do kwater, a Bartek udał się na mostek. Wprowadził do nawigacji podany przez Mariusza kurs na planetę K-K-O, na peryferiach galaktyki. Komputer wyświetlił szacowany czas przybycia na miejsce: 43 godziny lotu. Rozpoczęło się odliczanie do startu, Kurvinox usiadł w fotelu pilota, oparł się wygodnie, pogłaskał szponami podłokietnik. Ledwo zauważalne drżenie zasygnalizowało start, monitory na pulpicie sterowniczym pokazały szybko oddalającą się planetę, z każdą chwilą zmniejszającą się, teraz już rozmiarów piłki do tenisa.
Bartek upewnił się, że autopilot działa poprawnie i podszedł do ściany w tylnej części mostku. Otworzył drzwi z napisem TYLKO KAPITAN i wszedł do pięknej łazienki o pokrytej bladym marmurem ścianach. Centralne miejsce zajmowała sprowadzona z samej Planety Wojny, wykonana na specjalne zamówienie, droga jak kujowe kokosy, czarna jak odbyt Kutanoida muszla klozetowa. Środek muszli został doskonale wyprofilowany, ale zamiast jednej, dużej dziury, były trzy mniejsze, o idealnie dopasowanych kształtach.
Bartek usiadł, przełożył ogon przez specjalnie wykonaną poręcz i zamknął oczy.
- Dwa dni - westchnął.
***
Dwa dni później Orzeł 1 wszedł na orbitę geostacjonarną wokół planety K-K-O. Właściwie to na orbitę K-K-O-stacjonarną. Kapitan Bomba przeciągnął się aż coś chrupnęło w stawach. Wyszedł z kajuty i skierował się w stronę kabiny pilotów. Janusz chrapał, ślina ciekła mu po brodzie, a Sebek opierał głowę o jego ramię. Czerwone oko komputera pokładowego migało niespokojnie. Kapitan zadrżał na ten widok i ryknął z wściekłością:
- Wstawać do cholery! Co to za spanie na służbie!?
Żołnierze zerwali się na nogi, Sebek poprawił hełm, Janusz rozglądał się błędnym wzrokiem.
- Jeszcze tego pożałujecie, tępe... - słowa Bomby utonęły w ryku syreny alarmu zbliżeniowego. Światła w kabinie zamigały czerwonym blaskiem.
- Alarm! - zawył piskliwie komputer - Alarm zbliżeniowy!
Na ekranie głównym pokazał się schemat przestrzeni okołoplanetarnej z zaznaczonymi obiektami znajdującymi się w zasięgu radaru. Na krawędzi planety, już prawie za jej tarczą, poruszał się spory statek, zidentyfikowany jako transportowiec typu ROW-R.
- Cała wstecz! - krzyknął Bomba - Nie pozwólmy się namierzyć, to rakieta, którą mamy przejąć!
Janusz rzucił się do sterów, włączył wsteczny ciąg, pasażerami rzuciło, ale kompensatory grawitacji zadziałały i ciążenie błyskawicznie wróciło do normy.
- Trzymać się z drugiej strony planety tak, żeby nas nie widzieli. - rozkazał kapitan - Śledźcie ślady wejścia w atmosferę. Pozwolimy im wylądować.
- A jak już wylądują w punkcie rendez-vous, wystrzelamy tym Kurvinoxom tyle dziur w dupie, że już nigdy nie będą musieli srać - dodał mściwym głosem.
- Jak wylądują gdzie? - zapytał nieostrożnie Sebek.
- W dupie. - Zamknął sprawę Bomba - Trzeba się było uczyć języków synku, a jak nie wiesz to spytaj się swojego spedalonego kolegi, z którym sypiasz.
Sebek spojrzał prosząco na Janusza, który wzruszył ramionami i zagapił się w ekran radaru.
Nota bene trzeba tu wspomnieć, że kapitan Tytus Bomba uczył się też francuskiego. Ale od kiedy usłyszał historię o tym, jak Torpeda oblał ten język na ustnym, postanowił nie afiszować się zbytnio z tematem.
Wyszedł żałując, że nie może trzasnąć automatycznymi drzwiami.
- Więc czekamy. - przerwał ciszę Sebek.
- Taaa - ziewnął Janusz. - Czekamy.
***
Bartek i siedmiu Kurvinoxów siedzieli w mesie i oglądali najnowszy odcinek Kapitana Dupy. To była pierwsza część drugiego sezonu, Kapitan Dupa wracał na antenę po trzymiesięcznej przerwie. Ale ciągle trzymał poziom. Tym razem niezaspokojony bohater Gwiezdnej Floty zatruł się meksykańskim burrito. I pomimo najszczerszych chęci, żaden z żołnierzy nie był w stanie zbliżyć się do niego wystarczająco blisko, co naturalnie rodziło różne, komiczne sytuacje.
- Tututu! - wyło z głośnika - Ruchajcie mnie, żołnierze! - darł się wygłodzony kapitan.
- Nie możemy, kapitanie - krzyczeli jego wierni druhowie - nie sięgniemy karabinem.
- Ale nie karabinem, idioci! WYCIOREM! Ale nie od karabina! Od armaty!
Prawie każda odzywka Kapitana Dupy, punktowana była brawami i okrzykami zgromadzonych przy telewizorze Kurvinoxów.
- Dobry odcinek - powiedział Paweł - Dawno nie było lepszego, co nie, Bartek?
- To prawda - zapytany otarł łzy przedramieniem - bardzo dobry.
Przez te dwa dni trochę się zaprzyjaźnił z robotnikami. Poznał historie ich życia, rozmawiali o tym jak najęli się do pracy w kosmicznych dokach. Przykładowo Mati: zeżarły go alimenty, Paweł uciekał przed wojskiem, aż dostał wyrok, a z kolei Tomek - a nie, Tomek nie powiedział o sobie nic i źle patrzyło mu z oczu.
- No dobra, panowie - Bartek wstał od stołu - wszystko dobre, co się dobrze kończy. Lądujemy, wymieniamy towar i wracamy do domu. Nie ma co tracić czasu i tak znowu dwa dni w tym pudle spędzimy.
- No właśnie, szefie, to po co się spieszyć - zapytał Maciek - może zostaniemy chociaż dzień na planecie, pozwiedzamy...
- Co ty chcesz zwiedzać? - przerwał mu Bartek - Nie ma większego zadupia w kosmosie niż to miejsce. Tu nic nie ma, tylko skały i jaskinie. Przygotujcie się do lądowania.
Chłopaki trochę pomruczeli, ale posłusznie ruszyli do kabin.
Bartek w tym czasie dotarł na mostek. Autopilot zidentyfikował punkt spotkania i rozpoczął procedurę podchodzenia do lądowania. Statek powoli odwrócił się rufą w stronę planety i wchodząc w atmosferę uruchomił silniki.
Przyziemili bez żadnych problemów, Bartek z czułością pogładził pulpit sterowniczy. Wspaniała rakieta. Szkoda, że będzie musiał ją sprzedać.
Statek wylądował niedaleko samotnej wysokiej góry, podziurawionej jak ser szwajcarski wylotami jaskiń. Wysunęła się rampa towarowa, robotnicy wyjechali transporterem, rozpoczął się wyładunek.
Tymczasem z największej jaskini w pobliskiej górze wyjechał łazik, na pokładzie którego znajdowała się trójka C'Qrwozaurów: dwa miały skórę niebieską, a trzeci, zapewne ich przełożony, był koloru dojrzałego ogórka. Wyhamowali nieopodal stojącego z boku Bartka.
- Najlepsze kokosy rosną na planecie Kuj - rzucił hasło zielony.
- Zuzanna lubi je tylko w dupie - odpowiedział Bartek, uśmiechając się krzywo. Cała ta konspiracja bawiła go niezmiernie.
- Znakomicie - powiedział zielony - Jestem Romek, a tamci to Krzysiek i Paweł. Widzę, że już rozładowujecie towar. Znakomicie. - powtórzył.
- Tak, rozładowujemy - zaczął Bartek - jestem....
Nie dane mu jednak było skończyć, nad nimi rozległ się ogłuszający huk i zobaczyli wielką czterosilnikową maszynę, szczerzącą wielkie zęby, wymalowane białą farbą. Pojazd wylądował z hukiem, a z kabiny wyskoczyło trzech żołnierzy Gwiezdnej Floty. Uzbrojeni w karabiny i obwieszeni granatami, wzbudzili zrozumiały popłoch wśród Kurvinoxów, od lat straszonych historiami o okrucieństwach, jakich dopuszcza się Gwiezdna Flota na bezbronnych kosmitach.
C'Qrwozaury były jedynie mocno zaskoczone. Gwiezdna Flota była dla nich pojęciem równie abstrakcyjnym co zjazd papieży i gapiły się bez ruchu na załogę Orzeła 1.
- Napierdalaaamyyyy! - ryknął Bomba i puścił serię z karabinka, a po nim Sebek i Janusz również rozpoczęli ostrzał.
- Zdrada! - zawył zdenerwowany Romek i pozieleniał jakby bardziej - Zostaliśmy zdradzeni! Krzysiek, Paweł, jebnijcie jaszczurkom z dzid laserowych, ja zajmę się tymi idiotami w konserwach.
Rozpętała się rzeź, C'Qrwozaury rozpoczęły regularny ostrzał laserami. Pierwszy kulę z karabinu oberwał Kurvinox Adam, kiedy próbował wbiec po rampie do rakiety. Potem strzał z dzidy rozwalił koło transportera, który przewracając się na bok przygniótł Pawła, Mati i Tomka. Zawartość pojazdu rozsypała się i czarno-szare bryły potoczyły się usypując wysoką hałdę.
Bartek chciał jakoś wyjaśnić C'Qrwozaurom, że to pomyłka, że jest niewinny, że nie ma pojęcia skąd tu się wzięła Gwiezdna Flota, ale gdy laser prawie usmażył mu stopę, a kule zaczęły gwizdać na głową, padł na ziemię nieruchomo. Kurvinoxi byli w ogóle w bardzo kiepskiej sytuacji, bezbronni, mogli jedynie uciekać albo dać się zabić.
Bartek czołgając się w stronę zniszczonego transportera spojrzał na rozsypany towar i aż chciał krzyknąć. Wszędzie było pełno antracytu. Przewozili antracyt!
- Jestem uratowany - wyszeptał i położył się na szarych bryłach, przysypując się nimi z lekka. Z daleka był praktycznie niewidoczny, a i z bliska trzeba byłoby się dobrze przyjrzeć, żeby zauważyć leżącego Kurvinoxa.
Nie widział już co stało się z pozostałymi Kurvinoxami. A w większości jego koledzy z rakiety przedstawiali sobą marny widok. Podziurawione, poskręcane i popalone ciała zaścielały rampę i okolicę. Nie zdążyli uciec.
Karabiny i dzidy laserowe rozprawiły się z nimi bardzo szybko i bezlitośnie.
Zielony C'Qrwozaur strzelał z dzidy do atakujących go żołnierzy Floty, ale nie szło mu specjalnie.
"Za dużo wódy wczoraj, a mówił Michał, żeby tyle nie chlać" - myślał - "Jak rany, pierdolnąłbym im z hipnozy, ale mnie ćmi we łbie i nie wiadomo co się stanie".
- Krzyyysiek! - krzyknął - Jebnij ich hipnozą!
- Nie mogę! - jęknął Krzysiek - Łeb mnie strasznie boli! Może Paweł ich jebnie! Wczoraj pił mniej!
- Ech kurwa, z wami tak zawsze, szmaciarze - odwrócił głowę trzeci C'Qrwozaur nie przestając strzelać z dzidy - Jak się nie umie pić wódki, to się nie pije. Patrzcie jak to się robi. - Mówiąc to, opuścił dzidę i jakby zasłonił się ręką.
- HIPNOZA - powiedział głośno i wyraźnie. - Czaszka zapulsowała boleśnie, ale Paweł nie dał po sobie nic poznać.
Strzały karabinów ustały. Bomba, Sebek i Janusz stali bez słowa, czekając na rozkazy.
- Dobrze dałeś, Pawełek - rzucił Romek.
- To co? - zapytał niezbyt mądrze Krzysiek - Z dzidy ?
- Nie, no co wy - skuć ich i do ancla. Nigdy za dużo rąk do kopania torfu.
- Ruszać się, ścierwa - rzucił głośno Krzysiek - do jaskini, tylko szybko!
C'Qrwozaury wskoczyły do łazika, który o dziwo nie ucierpiał zupełnie podczas strzelaniny i ruszyli bez pośpiechu w stronę pobliskiej góry. Za nimi raźnym krokiem maszerowali Kapitan Bomba, Janusz i Sebek.
Nikt nie zauważył, że z hałdy wstaje ciężko antracytowy cień, który powędrował skradając się za żołnierzami.
***
Dla zwykłej rozrywki, choć może i trochę z obowiązku C'Qrwozaury postanowiły przesłuchać swoich nowych niewolników. Zaczęli od Bomby, słusznie podejrzewając, że jest oficerem i jego zeznania będą bardziej interesujące. Dobrze, że Sebek i Janusz byli pod wpływem hipnozy. Zawstydziłoby ich to, jak gładko i lekko z ust ich kapitana wylatują sekrety Floty. Uzbrojenie, rozlokowanie sił w rejonie przygranicznym, nawet cel ich tajnej misji. Ale trzeba mu wybaczyć, niewiele jest istot, które są w stanie oprzeć się hipnozie C'Qrwozaura.
Kiedy skończyli przesłuchanie, głos zabrał Paweł.
- Zgłodniałem chłopaki, może jakaś przerwa? Zostawmy ich tutaj, przecież nie uciekną.
- Fakt, mi też burczy w brzuchu - przytaknął Romek - Ale ty Krzysiek zostajesz. Chlałeś wódę, bolała cię głowa, to teraz odpoczniesz - dodał złośliwie. - Wrócimy za pół godziny to pójdziesz i ty na obiad.
Wyszli z jaskini i skierowali się do zamaskowanej niedaleko rakiety. Krzysiek został sam.
- Ech, cholera, wszystko przez was - powiedział patrząc na żołnierzy - tak bym wam jeb, jeb, jeb z dzidki pierdolnął. Idę się wyszczać, a jak wrócę to się zastanowię, może mi się palec na cynglu omsknie i chociaż jeden z was usmaży się na węgielek. Zarechotał z własnego żartu i wyszedł przed jaskinię.
Wtedy od ściany oderwał się cień. Bartek, zbliżył się do Bomby.
- Ej, ty - wyszeptał do ucha kapitanowi, szarpiąc go za ramię - ocknij się. - Oczywiście nie osiągnął żadnego efektu, Bomba nawet nie zamrugał. Kurvinox rozpoznał efekt działania hipnozy.
Cholera. Był w dupie. Mógł próbować uciekać z planety swoją rakietą, ale wiedział, że C'Qrwozaury zestrzelą go w kilka sekund, nie zdąży nawet opuścić atmosfery. Aby bezpiecznie wrócić do domu, trzeba było ich najpierw unieszkodliwić. Ale Bartek nie był wyszkolonym żołnierzem. Za to miał przed sobą takich aż trzech. Trzeba ich tylko jakoś ocucić.
Wiedział, że przed nim leży nie kto inny, a sam Kapitan Bomba. Czy jeśli go odhipnotyzuje, to ten będzie w stanie powstrzymać swój morderczy instynkt i oszczędzi Bartka? Nawet w ramach zwykłego podziękowania, za uratowanie życia? Musiał spróbować. Czy miał inne wyjście? Raczej nie. No więc do dzieła.
Rozejrzał się po jaskini i podniósł leżącą pod ścianą łopatę. Złapał ją i stanął przy wejściu, nieco z boku, czekając na powrót C'Qrwozaura - Krzyśka.
Kiedy ten wszedł do jaskini, Bartek przystawił mu do pleców trzonek od łopaty i modląc się, żeby głos mu nie drżał rozkazał:
- Rzuć dzidę na ziemię. Odhipnotyzuj ich. I nie próbuj sztuczek bo ci rozwalę łeb.
Zabrzmiało to bardzo profesjonalnie i Bartek poczuł się bardzo dumny. Szturchnął w plecy trzonkiem C'Qrwozaura, tak dla lepszego efektu.
C'Qrwozaur uwierzył. Widać było, że robi to niechętnie, bardzo niechętnie, że najchętniej obróciłby się do swojego przeciwnika i podjął walkę, ale bał się.
- HIPNOZA WSTECZNA - wystękał w końcu.
Zobaczyli, jak świadomość wraca żołnierzom, Bomba wstał, otrzepał się, pokręcił głową, a potem spojrzał w stronę C'Qrwozaura i trzymającego go "na muszce" łopaty Kurvinoxa. Ocenił sytuację, pojął wszystko w lot. Pokiwał z uśmiechem głową. Nienawidził Kurwinoxów, ale potrafił docenić dobry fortel.
Bartek odwzajemnił nieśmiało uśmiech, ale o mało co nie przypłacił tego życiem. Cwany C'Qrwozaur przechylił głowę i kątem oka sprawdził co tak naprawdę ma za plecami. Ogarnęła go wściekłość. Gdyby rzucił się najpierw na Bartka, być może miałby jakieś szanse. Jednakże postanowił wpierw obezwładnić żołnierzy, a dopiero potem zająć się głupim Kurvinoxem.
- HIP...- zaczął wyciągając rękę, ale Kapitan Bomba już przy nim był. Nie wiadomo kiedy podniesiona z ziemi laserowa dzida spotkała się z brodą Krzyśka. Strzał urwał mu łeb.
- ...hip, hura. - zakończył Tytus Bomba, odpychając dymiące zwłoki C'Qrwozaura.
***
... i tak postanowiłem was odhipnotyzować - zakończył Bartek swoje opowiadanie. Ale nie stójcie tak, zaraz wrócą pozostali dwaj, a mają dzidy laserowe i pewnie będą nieźle wkruwieni.
Bomba wysłuchał uważnie historii Bartka. Jaszczur brzmiał całkiem wiarygodnie. I faktycznie uratowany Bomba nie planował go odstrzelić. Przynajmniej nie od razu.
Zaczaili się podobnie jak wcześniej Bartek, tym razem po obu stronach wejścia do jaskini. Z jednej strony czaił się Janusz z Sebkiem, z drugiej Bomba ze zdobyczną dzidą. Odzyskany karabin przewiesił sobie zawadiacko przez plecy. Bartek schował się w odległym kącie jaskini. On już swoje zrobił, nie potrzebował się narażać, zostawił sprawy prawdziwym profesjonalistom.
- Uwaga, przygotujcie się chłopaki - ostrzegł kapitan - Jak tylko pojawią się te tępe... - umilkł, bo usłyszeli zbliżające się głosy C'Qrwozaurów, po chwili przy wejściu zamajaczyły dwie sylwetki.
- Pawełek, zajebisty miałeś pomysł z tymi skrzydełkami, palce lizać!
- Oj tak, ten przepis na trzy warstwy gówna do panierki dała mi babcia, tuż przed śmiercią.
- Napisz mi na kartce, zrobię dzieciakom jak wrócimy do domu.
- Pewnie, napiszę. A co to... ? - zaczął Pawełek na widok bezgłowego ciała na podłodze.
Ale Janusz i Sebek już przypuścili atak. Cios łopatą i ogłuszony C'Qrwozaur padł na ziemię. Drugiego sterroryzował Bomba laserową dzidą. Kapitan z uśmiechem pokazał C'Qrwozaurowi leżącego na ziemi kolegę i powiedział:
- Zahipnotyzuj go.
Chcąc, nie chcąc kosmita wykonał polecenie. Po czym też oberwał w łeb. Kiedy świadomość mu zaczęła wracać, ujrzał stojącego nad sobą Bombę i Pawełka. Bomba wyciągnął rękę przed siebie i powiedział znajome już słowa: "zahipnotyzuj go". Ostatnim co zapamiętał Romek były pionowe usta Pawła mówiące:
- HIPNOZA!
***
- Słuchamy Cię Panie. - odpowiedziały unisono C'Qrwozaury - Wydaj tylko jakieś polecenie, a będziemy je wykonywać posłusznie do końca naszych dni.
Bomba zastanawiał się, zastanawiał już od godziny i nie wiedział co strasznego wymyślić tym dwóm pokrakom. Kopać rowy? Drążyć nowe jaskinie? Jakoś zupełnie zabrakło mu pomysłu. Był coraz bardziej sfrustrowany. W końcu nie wytrzymał i krzyknął:
- Cholera, sam nie wiem. Pierdolcie się!
***
Po zakończeniu misji, Bomba, Sebek i Janusz siedzieli w barze Gwiezdnej Floty. To była ciężka misja i na piwo naciągnął ich sam kapitan. Nie sposób było odmówić.
- Panie Kapitanie - zaczął Sebek - mam takie pytanie. W sensie, dotyczące naszej misji. To co w końcu Kurwinoxy dostarczały C'Qrwozaurom? Węgiel?
- Prawie. - odrzekł Bomba uśmiechnięty - To antracyt. Widać jakoś się przydaje tym pizdoustym pokrakom.
- Aha - Sebek się zastanawiał przez chwilę - ale Panie Kapitanie, mieliśmy się dowiedzieć po co Kurvinoxom torf.
- Ech - westchnął Bomba - nic nie wiesz o życiu. Tysiące analityków łamie sobie nad tym głowę, ale żaden nie wpadł na prosty sposób pozyskania tej informacji.
- To pan wie? - zapytał zdumiony Sebek
- Nie. Ale zaraz się dowiem - Kapitan Bomba odwrócił się do stolika obok, przy którym siedzieli Kapitan Chorąży Torpeda i Chorąży Michał Głuś.
- Głuś! - zawołał Bomba, - powiedz po co Kuvinoxom torf?
- Żeby nim w piecu palić, wiesz Bomba, czasem, jak jest zimno.
Wielkie, wytrzeszczone oczy Sebka i Janusza wpatrzone były w Kapitana z niewypowiedzianym uwielbieniem.
***
Bartek wracał na swoją planetę. Bomba był w porządku, oddał mu rakietę i co najważniejsze nie zabił go, chociaż miał okazję. Ładownię co prawda kazał opróżnić, a w to miejsce załadować ciała poległych Kurvinoxów, więc z kontraktu nic nie będzie, ale nie szkodzi. Bartek już wiedział co jest ważne. Ma trochę kasy, trochę oszczędzi, pewnie sprzeda rakietę, trudno, poradzi sobie. Nie raz wiatr wiał mu w oczy i nie raz udało się wyjść na prostą. Widać tak to już jest: wzloty i upadki. Trzeba się cieszyć życiem, które zachował. Widział co Bomba zrobił tym dwóm C'Qrwozaurom i drżał na samo wspomnienie.
Rakieta przyspieszała, za dwa dni będzie na C.I.P.4, w domu.
Oparł się wygodnie w fotelu, odprężył, czuł jak opuszcza go napięcie ostatnich dni. Tylko ogon mu drgał. Jak to drgał? Bartek spojrzał i zdrętwiał. Na samym koniuszku ogona wisiał granat. Zawleczka zabezpieczona była dodatkowo drutem, a do drutu przyczepiona była kartka. Drżącymi pazurami Bartek rozwinął ją. Nie widział nigdy pisma Kapitana Bomby, ale teraz wiedział, że zapamięta do końca życia te wielkie, drukowane kulfony. Przeczytał napis i niezbyt pewny uśmiech wypłynął mu na pysk. Napis brzmiał:
JESZCZE RAZ SIĘ SPOTKAMY TO CIĘ ZAJEBIĘ. TĘPY CHUJU.
***
Rakieta mknęła spokojnie przez pustą czerń kosmosu.
KONIEC
Super artykuł. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuń24 year old Assistant Manager Elise Capes, hailing from Sainte-Genevieve enjoys watching movies like Colossal Youth (Juventude Em Marcha) and Shopping. Took a trip to La Grand-Place and drives a Delahaye Type 175S Roadster. kliknij zasoby
OdpowiedzUsuń< 3
OdpowiedzUsuń